Tuesday, July 3, 2007

Katyn Polacy Pamiec Zawsze Zywa








































Katyn Polacy Pamiec Zawsze Zywa
Katyn Polacy nigdy nie zapomna.

1. Golgota Wschodu
Golgota Wschodu zaczyna się w mrocznych czasach pierwszej wojny światowej i rewolucji bolszewickiej. „Cud nad Wisłą” odsunął prawie na 20 lat czerwony terror. Jednakże powrócił on i to powrócił tragicznie, w postaci śmiertelnego wyroku dla państwa polskiego, podpisanego nocą z 23 na 24 sierpnia 1939 r. w Moskwie przez Ribbentropa i Mołotowa. W Historii europy był to moment zwrotny. Z całym cynizmem zjednoczyły się dwa przestępcze totalitaryzmy – hitlerowski i stalinowski. Tajny pakt ustanawiał granicę między imperiami kosztem Polski oraz innych krajów. Nikczemność tego układu była równa cynizmowi argumentów przedstawionych światu.

Rankiem 1 września potężne Niemcy z kilku stron wymierzyli ciosy w Polskię. Polacy stawili rozpaczliwy opór przytłaczającej sile wojennej. Niemcy nie spodziewali się, że będzie on tak silny. Nie bacząc na wszelkie propagandowe wykręty, obraz wydarzeń był dla świata jasny. Jednakowoż jedyną reakcją świata były słowa.
Niemcy, zaskoczenie polskim oporem, już w pierwszych dniach września żądali od Stalina wypełnienia sojuszniczych zobowiązań i natarcia na Polskę ze wschodu.

Sowiecka władza wydała kłamliwe oświadczenie, w którym stwierdzono, że celem operacji sowieckich wojsk jest „wyzwolenie polskiego narodu z nieszczęsnej wojny, w którą został wepchnięty przez nierozsądnych przywódców i danie mu możliwość życia w pokoju”.

Sytuacja na froncie nie była bynajmniej wyklarowana: „16 września w przededniu sowieckiej interwencji – pisał generał Kukiel, 25 polskich dywizji jeszcze walczyło. Na zachód od Wisły była jeszcze prowadzona, z wielką zawziętością, jedna z większych bitew tej kampanii. To była bitwa nad Bzurą (...). Inna bitwa była prowadzona między Wisłą a Bugiem, w pobliżu Tomaszowa (...). Na zachód od Lwowa nieprzyjaciel prowadził trzecią bitwę (...). Obrońcy Lwowa, Warszawy, Modlina i Helu efektywnie kontynuowali odpieranie ataków nieprzyjaciela. Wszystkie niemieckie siły były związane walką albo przemieszczało się. Niczego nie można było odprowadzić i przeznaczyć do użycia w innym miejscu, zapasy bojowe były prawie że wyczerpane. Zgodnie z zeznaniem generała Jodla na procesie norymberskim Niemcy mieli zapasy bojowe na 10-15 dni (...). Polska zmobilizowała milion dwieście tysięcy żołnierzy i jeszcze bynajmniej nie wyczerpała zapasu swoich ludzkich sił. Część zmobilizowanych nie zdążyła jeszcze otworzyć ognia do nieprzyjaciela, równie błyskawicznie rozwijały się wydarzenia. Istniały jeszcze znaczne zasoby ludzkie, czekające i gotowe dalej prowadzić walkę”.

Interwencja ZSRR, która rozpoczęła się 17 września, zaskoczyła Polskę znienacka. Nastąpiła on w sprzeczności ze wszystkimi międzynarodowymi porozumieniami. Była wprost niezrozumiała. Tak postrzegało ją wojsko i miejscowa ludność – całkowicie nie wiedzieli, jak interpretować wejście sowieckich wojsk i jak na nie reagować. Po stronie sowieckiej sytuacja była jasna. Nie bacząc na obronę Warszawy, na trwające walki, należało uderzyć na Polskę, aby zabezpieczyć dla siebie korzyści, odnośnie których Stalin dogadał się wcześniej z Hitlerem. Uderzenie nastąpiło w momencie, gdy niemieckie oddziały zaczęły przekraczać linię określoną paktem Ribbentrop-Mołotow.

Sowiety rzuciły na Polskę 7 armii zgrupowanych na dwóch frontach: Białoruskim na północy i Ukraińskim na południu w ogólnej liczbie około miliona żołnierzy. Z armią współdziałały pograniczne jednostki NKWD.

Jednakże oddziałom rozmaicie tłumaczono cel kampanii, zaczynając od „braterskiej pomocy i współdziałania z robotniczymi powstańcami oraz chłopami z Białorusi i Polski” do „aby nie dopuścić do zajęcia przez Niemców ziem zamieszkanych przez Ukraińców”. Jakby nie było, do 29 września, nie bacząc na to, że ani sowieckie wojska, ani polskie nie toczyły ze sobą zażartych walk, Armia Czerwona straciła 743 zabitych i 1829 rannych. Wojsko Polskie 600 – 800 zabitych i około 1500 rannych. Do 27 września na Froncie Ukraińskim wzięto do niewoli 44.216 polskich jeńców, rozdzielonych do no największych obozów: równieńskiego, gdzie przytrzymywano jeńców rodem z Ukrainy zachodniej i Białorusi – 23.163 ludzi, Putiwlskim – 9.064 i Starobielskim – 7.235 ludzi.

Sowieckie pododdziały otrzymały rozkaz zmiecenia z oblicza ziemi każdego, kto sprzeciwia się wypełnieniu tej historycznej chwili; „wyzwolenia naszych braci”. Ten rozkaz podpisał, późniejszy ulubieniec zachodnich polityków, ówczesny komisarz okręgu kijowskiego – Nikita S. Chruszczow. Zrzucane na froncie ulotki, napisane w dziwnym, pełnym błędów, języku polskim, były wprost prowokacyjne. Oto fragment jednej z nich:

„Żołnierz polskiej armii! (...). Ministry i genrały zabrały złoto, które ukradły i tchórzliwie uciekli, zostawiają armię i cały naród na łasce losu. Armia polska doznała srogiej porażki i nie ma warunków, by poprawić swoje położenie. Wam, dzieciom, waszym żonom, braciom i siostrom zagraża śmierć głodowa i zniszczenie. W tych ciężkich dla was dniach Związek Radziecki wyciąga do was ręce bratniej pomocy. Nie stawiajcie oporu Robotniczo-chłopskiej armii Czerwonej. Wasz opór jest daremny i przeznaczony jedynie na zgubę. Nie idziemy do Was jako zaborcy a jak wasi klasowi bracia, jako Wasi oswobodziciele od ucisku obszarników i kapitalistów. Wielka i niezwyciężona Czerwona Armia niesie na wszystkich sztandarach ludziom pracy braterstwo i szczęśliwe życie. Żołnierze polskiej armii! Nie przelewajcie nadaremnie krwi za obce Wam interesy obszarników i kapitalistów. Zmuszają Was do ucisku Białorusinów i Ukraińców. Polskie klasy panujące rozsiewają niezgodę między polakami, białorusinami i ukraińcami. Pamiętajcie! Nie może być wolnym naród uciskający inne narody. Ludzie pracy, białorusini i ukraińcy – Wasi ludzie pracy a nie wrogi. Razem z nami budujcie szczęśliwe i pomyślne życie. Rzucajcie broń! Przechodźcie na stronę Armii Czerwonej! Wam obiecana wolność i szczęśliwe życie".
17 września 1939 roku.
Głównodowodzący frontu Białoruskiego
Dowódca armii drugiej rangi Michaił Kowaliew”.

Przeraża podstępność tego wezwania, jego łgarstwo i dążenie do skłócenia mieszkańców zajmowanych ziem. Podjudzanie jednych przeciw drugim było było stałą metodą sowieckiej propagandy.

Na froncie ukraińskim była w ulotkach stosowana podobna metoda:

„Żołnierze! W ciągu ostatnich dni armia polska została ostatecznie rozgromiona. Żołnierze miast: Tarnopol, Kałacz, Równe i Dubno, w liczbie 60 tysięcy ludzi, przeszli dobrowolnie na naszą stronę. Żołnierze! Co wam pozostało? Dlaczego ryzykujecie życie? Wasz opór jest bezskuteczny. Oficerowie pędzą was ku bezsensownej rzezi. Oni nienawidzą was i wasze rodziny. To oni rozstrzelali waszych delegatów, których wysłaliście z propozycją kapitulacji. Nie wierzcie swoim oficerom. Oficery i generały to wasi wrogowie. Oni pragną waszej śmierci. Żołnierze! Zabijajcie waszych oficerów. Nie podporządkowujcie się rozkazom waszych oficerów. Przegońcie ich z waszej ziemi. Śmiało przechodźcie do nas, waszych braci, do Armii Czerwonej. Tu znajdziecie przychylność i troskę o was. Pamiętajcie, że jedynie Armia Czerwona oswobodzi polski naród od nieszczęśliwej wojny a wy otrzymacie możliwość rozpoczęcia życia w pokoju. Wierzcie nam! Armia Czerwona Związku Radzieckiego – to wasz jedyny przyjaciel".
Dowodzący frontem Ukraińskim
S. Timoszenko”.

W pierwszą rocznicę napadu na Polskę moskiewska prasa wymieniła polskie straty. Na froncie Ukraińskim wzięto do niewoli 10 generałów, 52 pułkowników, 72 podpułkowników, 5.131 oficerów, 4.069 podoficerów i 191.223 szeregowców.

W bitwie grodnieńskiej do niewoli dostało się 38 oficerów, 28 podoficerów i 1,477 szeregowych. Zabitych zostało 350 oficerów. W rejonie Dubna do niewoli dostało się 500 oficerów i 5.500 szeregowych.

W trakcie likwidacji grupy generała W. Andersa jeńcami było 2 generałów, 3 pułkowników, powyżej 50 podoficerów i 1.000 szeregowych.

W rejonie Włodzimierza Wołyńskiego do niewoli dostało się 1.500 oficerów i 12.000 szeregowych a druga formacja wojskowa wzięła do niewoli 15.000 żołnierzy i oficerów.

W rejonie Lublina jeńcami stało się 3.000 oficerów i szeregowych. Według oceny źródeł moskiewskich liczba jeńców wojennych zamknęła się w liczbie 250 tysięcy.

Według oceny generała Andersa w okresie 1939-1941 w sowieckie ręce dostało się powyżej miliona Polaków służących w wojsku, włącznie z internowanymi na Litwie.

Echo tragedii Katyńskiej w 60 rocznicę rozlega się po całym świecie. Zanadto już nie układały się w ramki formalnej logiki rozmiary tego, co się stało. Katyń, ze zwykłego miejsca geograficznego pod Smoleńskiem, przekształcił się w symbol. I jak przystało symbolowi, przysłonił on sobą tragedię pozostałych obozów polskich żołnierzy. Ale przecież, oprócz Katynia, była tragedia obozu z Ostaszkowa po Rżewem i ze Starobielska na Ukrainie.

Po 17 września 12 milionów polskich obywateli, w tej liczbie około 4 milionów Polaków, znalazło się w ZSRR. Z polecenia Prezydium Rady Najwyższej ZSRR od 29.11.1929 roku im wszystkim zostało nadane sowieckie obywatelstwo. Deportowano z tych terenów około 600 tysięcy ludzi a w czasie stalinizmu w głąb ZSRR przymusowo wywieziono 1,5-1,8 miliona ludzi.

http://www.radiomaryja.pl/pdf/pdf.php?r=ar&id=55
GOLGOTA WSCHODU - zapomniane i zakłamane ludobójstwo

Nasz Dziennik, Nr 54 (2464), ss. 20 - 21, 4-5 III 2006 r.

Rozmowa z dr. Grzegorzem Jędrejkiem, prawnikiem, pracownikiem naukowym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego

Co oznacza termin „Golgota Wschodu"?


- Twórcą pojęcia „Golgoty Wschodu" jest Papież Jan Paweł II. Ojciec Święty, jak wielokrotnie podkreślał w swoich dziełach, doświadczył podobnie jak jego rodacy dwóch totalitaryzmowi nazistowskiego i komunistycznego. Wbrew pozorom oba miały wiele cech wspólnych. Przede wszystkim stanowiły nową „religię", która w przeciwieństwie do chrześcijaństwa była religią nienawiści. Nienawiść ta była ukierunkowana na tzw. podludzi w systemie nazistowskim i tzw. wrogów ludu w systemie komunistycznym. Polaków zaliczono do obu tych grup. Byli Słowianami, czyli w rozumieniu nazistów podludźmi, jak również nie przejawiali entuzjazmu wobec ideologii komunistycznej. W pewnym uproszczeniu Golgota Wschodu oznacza zatem eksterminację naszego Narodu dokonaną na ziemiach wschodnich po 17 września 1939 roku. Można powiedzieć, że Golgota Wschodu jest lustrzanym odbiciem Golgoty Zachodu. Nie należy także zapominać, że Golgota Wschodu obejmuje także zbrodnie popełnione na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich.) litewskich.

Czy możemy mówić o podłożu ideologicznym Golgoty Wschodu?


- Ideologia komunistyczna narodziła się w XIX stuleciu. Marks i Engels podali gotową receptę na szczęście doczesne. Receptę taką miała stanowić dyktatura proletariatu. Uznano, że należy zlikwidować własność prywatną, religia jako „opium dla ludu" miała zostać sprowadzona do roli, jaką odgrywały starożytne mity. Państwem, w którym ideologia komunistyczna padła na podatny grunt, była skorumpowana, źle zarządzana, biedna Rosja. Hasła rewolucji przejęli tzw. zawodowi rewolucjoniści, jak Lenin, Stalin, Tracki i inni. Dość szybko okazało się, że obowiązuje zasada „cel uświęca środki". W celu zdobycia i utrzymania władzy powstał aparat terroru, którego ofiarą padło kilkadziesiąt milionów mieszkańców Rosji. Za przeciwników państwa sowieckiego uznano Polaków. Bolszewicy nie mogli zapomnieć roku 1920, kiedy to Polacy nie tylko nie chcieli wziąć udziału w rewolucji światowej, ale kosztem ogromnej daniny krwi ją uniemożliwili. Polska w 1920 r. stanęła na drodze Leninowi, a w 1939 r. Stalinowi i Hitlerowi. Cena, jaką przyszło zapłacić za taką postawę, była straszliwa. Zagrożony został byt biologiczny naszego Narodu.

Czy znamy liczbę ofiar Golgoty Wschodu?

- Nadal nie dysponujemy bilansem strat zarówno osobowych, jak i materialnych, jakie poniosła Polska na Wschodzie. Należy podkreślić, że bilans taki w odniesieniu do zbrodni nazistowskich został sporządzony w 1947 roku. Nadal trwają zakrojone na szeroką skalę badania, które mają ukazać straty, jakie w wyniku okupacji hitlerowskiej poniosły polskie miasta. W odniesieniu do Golgoty Wschodu panuje niezrozumiałe milczenie. Przedstawione dane mają charakter szacunkowy, l tak ocenia się, że w latach 1940-1941 deportowanych w głąb Związku Sowieckiego zostało ok. 2 min Polaków, z których większość zginęła. Trudne do uchwycenia są szkody, jakie ponieśli Polacy po powrocie z „nieludzkiej ziemi". Z całą pewnością znaczna ich część stała się inwalidami. Wielu nabawiło się chorób psychicznych, uniemożliwiających prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie. Szacuje się, że 50 proc. ofiar obozów koncentracyjnych przedwcześnie zmarło. Z całą pewnością co najmniej taki odsetek więźniów obozów sowieckich zakończył przedwcześnie życie. Trudne do wyliczenia są także straty materialne. Przede wszystkim każda z deportowanych osób musiała zostawić swój, często gromadzony przez pokolenia, dobytek.



Najbardziej znaną cząstką Golgoty Wschodu jest zbrodnia katyńska...


- Jest to zbrodnia wyjątkowa pod wieloma względami. Ksiądz prałat Zdzisław Peszkowski w uregulowaniu sprawy Katynia widzi klucz do rozstrzygnięcia wszystkich zbrodni komunistycznych. Nie budzi wątpliwości precedensowy charakter zbrodni. Została ona wykonana na polecenie najwyższych władz państwa sowieckiego. Na dokumencie z 5 marca 1940 r. widnieją podpisy najważniejszych osób w państwie sowieckim: Stalina, Berii, Woroszyłowa, Mołotowa i Mikojana oraz Kalinina i Kaganowicza. Nie ma wątpliwości, że w dziejach świata nie ma zbrodni, która objęłaby tak duży odsetek kadry oficerskiej danego państwa. Katyń stanowi tragiczne wydarzenie w dziejach Polski, które na trwałe znalazło miejsce w historii powszechnej. Zbrodnią zajmowały się parlamenty wielu państw, w tym Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Do dziś żaden trybunał nie stwierdził, że była to zbrodnia ludobójstwa.


Czy istnieją jeszcze „białe plamy" dotyczące Golgoty Wschodu?



- Problematyka Golgoty Wschodu od samego początku związana jest z zakłamaniem, a także zapomnieniem. Historiografia polska od zakończenia II wojny światowej aż do 1989 r. przemilczała albo też całkowicie zakłamywała prawdę o stosunkach polsko-sowieckich. Wydaje się, że pomimo podjętych w III Rzeczypospolitej prób, nadal funkcjonuje stan „półprawd" dotyczących ludobójstwa dokonanego na Wschodzie. Należy mieć nadzieję, że w szczególności IPN w sposób bardziej widoczny niż dotychczas będzie przyczyniał się do zmiany istniejącej sytuacji.


Wielu historyków podkreśla, że nie można stawiać na jednej szali zbrodni nazistowskich i komunistycznych...


- W licznych kręgach opiniotwórczych w Polsce i nie tylko, dużą popularnością cieszy się teza, że ludobójstwo komunistyczne było bardziej „humanitarne" od ludobójstwa faszystowskiego. Podkreśla się przy tym, że w systemie niemieckim obowiązująca rygorystycznie doktryna rasistowska wykluczała jakiekolwiek „ułaskawienie" rasy uznanej za niższą. W dalszej perspektywie czasowej nie było zatem możliwości ocalenia. W przypadku totalitaryzmu komunistycznego opowiedzenie się po stronie władz miało dawać szansę na przeżycie. Jest to bardzo mylna perspektywa. Nie można zgodzić się z tezą, że Sowieci mordowali tylko przeciwników ideologicznych. Jeżeli tak, to takim przeciwnikiem były całe narody, w tym także Naród Polski. Czy ktoś pytał deportowanych Polaków o poglądy polityczne? Do decyzji o wywózce, która często była równoznaczna z wyrokiem śmierci, wystarczyło, że dana osoba była Polakiem lub nosiła polsko brzmiące nazwisko. Czy z przyczyn ideologicznych w 1929 r. zesłano do łagrów wszystkich historyków i językoznawców, a w 1930 r. wymyślono fikcyjną „Partię Przemysłową" i do gułagów zesłano 200 tysięcy urojonych członków urojonej partii? Możemy stwierdzić, że totalitaryzm komunistyczny był bardziej niebezpieczny od hitlerowskiego. Ten pierwszy skazywał bowiem na wyroki śmierci nie tylko w oparciu o kryterium narodowe, ale także z racji wykonywania danego zawodu. Często brak było w ogóle przyczyny, dla której dana osoba skazana została na śmierć.


Czy prawdziwa jest teza, że ofiary terroru komunistycznego miały większe szansę na przeżycie niż ofiary terroru nazistowskiego?



- W państwie, w którym panował totalny chaos, jedynym sprawnie działającym mechanizmem były struktury NKWD. Doprowadziły one do perfekcji „techniczną stronę" mordowania Polaków. Oprawcy stalinowscy byli w tej mierze bardziej skuteczni od Niemców. Dlatego też każdy, kto stanął na miejscu egzekucji, nie mógł wyjść żywy. Słyszeliśmy natomiast o wielu, którzy przeżyli miejsca kaźni hitlerowskiej, i tak np. możemy przeczytać, że w położonych kilkanaście kilometrów od Wilna Ponarach zostało zamordowanych ponad 100 tyś. Żydów i Polaków. Pod zabitymi, zrzucanymi do ogromnych dołów, uratowało swoje życie kilka osób. Taka sytuacja była niemożliwa w Katyniu. Nikt, kto stanął przed swoim sowieckim oprawcą, nie mógł przeżyć. Warto przy tym pamiętać, że w Katyniu zginęli żołnierze, często młodzi ludzie, którzy z pewnością stawiali opór. Nie mieli oni jednak żadnych szans w walce z perfekcyjnie zorganizowaną machiną śmierci.

Jakie są źródła pobłażliwego traktowania przez Zachód zbrodni komunistycznych?


- Możemy wyróżnić kilka przyczyn takiej postawy, której wyrazem jest chociażby opór w potępieniu tych zbrodni, z którym spotykamy się w gremiach unijnych. Przede wszystkim państwa Europy Zachodniej nie doświadczyły same prawdy o sowieckim ludobójstwie, gdyż Polacy w 1920 r. powstrzymali ofensywę rewolucji proletariackiej. Inaczej jest ze zbrodniami nazistowskimi, które dotknęły większość państw europejskich. Po drugie, zbrodnie stalinowskie nie zostały nigdy osądzone. W Norymberdze przedstawiony został czytelny dwubiegunowy podział świata; z jednej strony Niemcy i ich sprzymierzeńcy, odpowiedzialni za ludobójstwo, a z drugiej walcząca o pokój reszta świata, której istotnym elementem był Związek Sowiecki. Taka nieprawdziwa perspektywa nigdy nie została zweryfikowana w skali światowej. Jest to jedna z przyczyn, dla których ideologia komunistyczna ma nadal miliony swoich zwolenników.


Jak Pan odbiera uchwałę Sejmu o zgłoszenie księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego do Pokojowej Nagrody Nobla?


- Z uznaniem przyjąłem decyzję Sejmu. Przesłanie księdza prałata „prawda - pamięć - prawo - przebaczenie" ma przecież charakter uniwersalny.

Polska Golgota Wschodu

Najpierw zamordowano niewinnych ludzi, a potem, na pięćdziesiąt lat zamordowano prawdę o tym. Jesteśmy tu, aby dać tej prawdzie świadectwo – mówił poseł Stanisław Żmijan, podczas uroczystości odsłonięcia pomnika „Polska Golgota Wschodu”, które odbyły się w niedzielę, 18 września.
Termin uroczystości wybrano nie przypadkowo, w tych dniach przypadały bowiem rocznice - Zbrodni Katyńskiej, powstania Solidarności i agresji sowieckiej na Polskę. A o ich randze świadczy najlepiej lista gości, wśród których znaleźli się parlamentarzyści, władze powiatowe, miejskie i gminne, przedstawiciele NSZZ Solidarność i organizacji kombatanckich, duchowieństwo z ks. dziekanem Michałem Domańskim na czele. Do Międzyrzeca zjechali ponadto bialski prezydent Andrzej Czapski, Edward Pawłowski – rektor siedleckiej Akademii Podlaskiej, Józef Bergier – rektor bialskiej PWSZ, Janusz Palikot – znany lubelski przedsiębiorca oraz wydawca tygodnika OZON, płk Mirosław Smoleń z Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, Jerzy Karczewski z Rady Pamięci Walki i Męczeństwa. Były także poczty sztandarowe, chóry i orkiestra. W komplecie stawił się komitet budowy pomnika: poseł Stanisław Żmijan, burmistrz Stanisław Lesiuk, Wacław Puka, Waldemar Czempiński, dr Józef Geresz i Anna Szafrańska.

Powrót do korzeni
Uroczystości rozpoczęła msza św. dziękczynno-błagalna w intencji Ojczyzny. - Ewangelia uczy nas, że wobec człowieka nie należy postępować jedynie według rachunku ekonomicznego, ale trzeba kierować się miłością – przypominał w wygłoszonej homilii ks. infułat Kazimierz Korszniewicz. - Każdy człowiek ma prawo do godnego życia. Każdy ma prawo być człowiekiem i rozwijać swoje człowieczeństwo. Jeżeli wszyscy będą mieli warunki jako takie, zapewnione minimum socjalne, to wtedy rozwijała się będzie i Ojczyzna, i ekonomia. Dlatego nie rachunek ekonomiczny w kierunku wyzysku człowieka, ale rachunek ekonomiczny w celu rozwoju Ojczyzny i narodu.
Ks. Korszniewicz mówił, że dziś gdy spoglądamy na świat, na naszą Ojczyznę, widzimy smutne i bolesne doświadczenia i właśnie dlatego konieczny jest powrót do korzeni Solidarności: - Trzeba nam dziś solidarności umysłu, serca i ducha. Nie programy wyborcze mogą nas dziś zjednoczyć ale program ewangeliczny. Obiecywano nam po 100 mln a miliardy wzięli inni, o których nie będziemy dzisiaj wspominali. Naród polski nadal cierpi, Ojczyzna nasza nadal cierpi, cierpią ludzie, cierpią dzieci i młodzież, która ma być przyszłością narodu. Cierpią, bo brak jest formacji duchowej, moralnej, katolickiej.

Kamienie wołać będą
- Dzisiaj trzeba nam otrzeźwienia. Wszystkim, tym na górze i nam na dole. Trzeba nam dzisiaj stawać po stronie Boga, po stronie wartości, po stronie świętości człowieka, rodziny i małżeństwa – mówił proboszcz parafii św. Józefa. - Stajemy w przededniu wyborów. Niech Bóg oświeci nasze serca i umysły abyśmy wybrali najlepszych. Prośmy Boga, aby te wybory były szczęśliwe, abyśmy umieli wyciągnąć lekcję z tego co przeżywaliśmy w ostatnich latach. Dzisiaj trzeba nam postawy na wskroś patriotycznej, którą mieli nasi bohaterowie.
Ks. Korszniewicz polemizował także z osobami, które krytykują stawianie pomników, będących świadectwem naszej historii. - Mówią po co pomniki, (...) ale jak mówił Stanisław Staszic: naród który traci pamięć nie jest godny miana narodu. A pamięć się zaciera. Kto dzisiaj myśli o Katyniu, o Syberii, o wszystkich miejscach kaźni, o agresji bolszewickiej? Wszyscy jesteśmy zapatrzeni w przyszłość, ale aby dobrze realizować przyszłość trzeba uczyć się historii. I dlatego bluźni ten kto mówi po co pomniki. Prorok Izajasz głosił: jeśli wy milczeć będziecie, kamienie za was wołać będą. I te kamienie, które tu kładziemy będą krzyczeć, że była dokonana zbrodnia ludobójstwa na polskim narodzie. Dlatego módlmy się i wołajmy Matko Jasnej Góry, Pani Częstochowska, Gwiazdo Śliczna Wspaniała świeć na polskiej ziemi, prowadź nasz naród do zwycięstwa, ucz nas jak kochać i żyć na co dzień.
Na zakończenie liturgii ksiądz Korszniewicz poświęcił ziemię przywiezioną z Katynia i Borowicz. Po złożeniu kwiatów pod pomnikami Prymasa Tysiąclecia oraz Jana Pawła II, dokonano symbolicznego przecięcia wstęgi przy nowym pomniku.
- Najpierw zamordowano niewinnych ludzi, a potem, na pięćdziesiąt lat, zamordowano prawdę o tym – mówił poseł Żmijan, przewodniczący komitetu obchodów 65 rocznicy zbrodni katyńskiej oraz 25 rocznicy powstania Solidarności. - Odsłaniamy ten pomnik, aby dać świadectwo prawdzie, prawdzie o najlepszych synach i córkach tego narodu, także tej ziemi międzyrzeckiej.
Odsłaniamy ten pomnik i manifestujemy nie dlatego, że chcemy odwetu, zemsty. Chcemy przebaczyć i jednocześnie ożywić pamięć, aby te wydarzenia nie zostały zapomniane.

Szaniec niezwyciężony
Z kolei dr Geresz mówił o symbolice pomnika. - Ktoś może powiedzieć, że dziwny jest ten pomnik, bo dominują w nim kamienie. Te kamienie symbolizują tych, którzy oddali za Ojczyznę życie i stworzyli szaniec, którego żaden wróg nie zwyciężył.
Wzruszające było wystąpienie Alfreda Netczuka, który przywiózł ziemię z Borowicz, gdzie zginął jego ojciec. - Został aresztowany przez NKWD i wywieziony do tej nieludzkiej ziemi. Nie przeżył tej Golgoty Wschodu i został pochowany w Borowiczach. Bardzo długo nie mogliśmy dowiedzieć się za co został aresztowany i gdzie jest pochowany. Dopiero po wielu latach poznaliśmy prawdę. Zabrali go, bo należał do Armii Krajowej, bo był dobrym Polakiem.
Alfred Netczuk opowiadał o nieludzkich warunkach, w jakich przetrzymywano Polaków w Borowiczach. Wspominał także „wyzwolenie” Międzyrzeca w 1944 roku. - Byłem świadkiem gehenny, którą zgotowała nam sowiecka władza. Ludzie witali tych „wyzwolicieli” z nadzieją, bo przecież podczas okupacji niemieckiej zginęła połowa mieszkańców miasta. Widziałem jak wyszli z lasu żołnierze AK, jak szli Lubelską i ludzie witali ich oklaskami i kwiatami. Radość było krótka. Wkrótce do miasta zaczęły zjeżdżać jednostki NKWD, rozpoczęły się aresztowania. W nocy z 2 na 3 listopada z domów zabrano około 150 ludzi. 20 listopada ponad pięćdziesięciu wywieziono, w tym mojego ojca.

Pro Memoria
Uroczystości były okazja do wręczenia licznych medali i odznaczeń. Za wybitne zasługi w utrwalaniu pamięci o ludziach, którzy walczyli o niepodległość i ich czynach, medalem Pro Memoria odznaczono proboszcza parafii św. Józefa. Ponadto ks. infułat, „za pracę dla dobra Ojczyzny i Kościoła”, otrzymał także dyplom uznania i odznakę honorową AK, przyznaną przez Zarząd Główny Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Co więcej, wręczono mu także Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.
Postanowieniem Zarządu Głównego Związku Sybiraków, za szczególne zasługi dla związku, odznaki honorowe przyznano dla burmistrza Lesiuka, dr Geresza, Wandy Oleszczuk oraz Zygmunta Kryńskiego. Kilkanaście osób odznaczono Krzyżem Zesłańców Sybiru.
Najważniejsze podczas tej uroczystości były jednak medale przyznane z okazji 25-lecia powstania NSZZ Solidarność, które szef bialskiej Solidarności Stefan Konarski wręczał razem z posłem Żmijanem. Otrzymały je osoby osobiście zaangażowane w tworzenie związkowych struktur w 1980 roku: Zbigniew Wasylow, Andrzej Welk, Tadeusz Żelisko, Regina Kuberska, Stefania Wojtowicz, Jan Przychodzki, Franciszka Koszewska, Barbara Chmielewska, Maria Gomółka, Marian Olesiejuk, Marianna Patoka, ks. Kazimierz Korszniewicz, Marek Panek, Marek Trochimiak, Stanisław Lesiuk.
Trzy medale przyznano pośmiertnie. Odebrały je rodziny Zdzisława Frydrychowskiego, Marii Chwaluczyk i Mariana Baja. Ponadto Stefan Konarski, w imieniu NSZZ Solidarność Regionu Mazowsze, za działalność związkową odznaczył Jolantę Adamczyk, Bożenę Kaliszuk, Zbigniewa Kaliszuka, Stanisława Krzymowskiego, Grażynę Paluch, Ireneusza Pietrosiuka i Stanisława Wasąga.

Napisał KAROL BADZIAK
piątek, 20 maj 2005

Jako student Uniwersytetu Warszawskiego byłem inicjatorem i organizatorem Studenckiego Komitetu Pomocy Repatriantom w gorących dniach Października'56. Chodziło nam wtedy o niesienie pomocy osobom wracającym z łagrów. Witaliśmy ich serdecznie na dworcach, pomagaliśmy nosić walizki (?), udzielaliśmy pierwszej pomocy i informacji. Akcja ta odbiła się tak szerokim echem w stolicy, iż przerosła nasze skromne pierwotnie, zamiary. Poruszyliśmy kamyk, który uruchomił potężną lawinę społecznej ofiarności i może jeszcze coś więcej w ludzkich sercach.

SKŁONIŁO NAS TO do rozszerzenia całej sprawy na kraj. Bez nadmiernych uzgodnień z "czynnikami" i przesadnych konsultacji, w gronie dyskretnych przyjaciół, sporządziliśmy listę stu warszawskich osobistości i wysłaliśmy do nich zaproszenia, aby 15 grudnia 1956 roku przybyły do gmachu Zarządu Głównego PCK. Zjawiło się 58 osób, w tym przedstawiciel MSW bez zaproszenia.

Mimo, iż był to grudzień czuło się odwilż. Zagaiłem: "Obaliliśmy stalinowskie mury zagradzające drogę do całkowitej wolności człowieka, a teraz pora i druty kolczaste usunąć". Wybitne osobistości słowa przejętego swą rolą studenciaka przyjęły z pełnym zrozumieniem i w rezultacie powołano do życia natychmiast Ogólnopolski Komitet Pomocy Repatriantom.

Następnego dnia ukazała się w prasie informacja o tym wydarzeniu. W końcu nie od parady byliśmy studentami dziennikarstwa. Wiadomość poszła w świat. W całym kraju zaczęły powstawać spontanicznie wojewódzkie, powiatowe, gminne, fabryczne, uczelniane komitety pomocy. Do najofiarniejszych zaliczyć trzeba FSO na Żeraniu, Stocznię Gdańską, NBP, Zakłady Cegielskiego i Polską Akademię Nauk. Strumień dolarów popłynął do nas z całego kraju i całego świata. Najbardziej szczodrymi, jak zawsze, okazały się organizacje polonijne.

Ten charytatywny entuzjazm naszych rodaków wzbudził u naszych wschodnich sąsiadów niepokój, a i nasze władze podejrzliwie przyglądały się tym poczynaniom, odbiegającym standardem od reglamentowanych działaczy. Dla agend rządowych, odpowiedzialnych za sprawny przebieg akcji osiedleńczej, działalność nasza była znaczną ulgą, ale jednocześnie kłóciła się wyraźnie z ówczesną doktryną nie dopuszczającą do szerzenia jakichś tam filantropii.

Najwięcej podejrzeń resortu spraw wewnętrznych budziła praca naszej Sekcji Poszukiwań i Informacji. Głównym jej zadaniem było sporządzanie i aktualizowanie ewidencji Polaków przebywających w ZSRR, zwłaszcza w miejscach odosobnienia. Zasłużyły się tu najbardziej harcerki ze szkoły im. Królowej Jadwigi w Warszawie. Sporządziły bowiem kilkaset tysięcy kartotek, robiły spisy zbiorcze, alfabetyczne, z wielkim poświęceniem i troską przez dłuższy czas i bez większego rozgłosu zajmowały się zbieraniem informacji i wywiadów od ludzi wracających z sowieckich łagrów. Otrzymywaliśmy także listy bezpośrednio z obozów błagające o pomoc w wydostaniu z tego piekła. Rozpaczliwe listy nadsyłały także rodziny męczenników aresztowanych i wywiezionych z Polski w różnych latach już po wojnie.

Zbilansować wszystkich tych ludzkich krzywd i cierpień do końca się nie uda. Pełne wykazy nazwisk wysyłaliśmy do Moskwy. Władze radzieckie twierdziły niezmiennie, że nasze wykazy nie zgadzają się zupełnie z ich dokumentacją. Niestety, ta żmudna, skrzętna i z wielkim oddaniem wykonywana praca setek szlachetnych ludzi przynosiła mierne efekty. Władze radzieckie dość selektywnie wypuszczały Polaków ze swego, chyba nieco przesadnie gościnnego kraju.

Największe szansę na wyjazd mieli ludzie starzy, niedołężni, sieroty i element kryminalny, wedle oczywiście kwalifikacji kodeksu sowieckiego; najmniejsze - ludzie młodzi, zdrowi i sprawni, pracujący w kołchozach, a więc automatycznie bez dowodów osobistych, potwierdzających ich narodowość i obywatelstwo, uzależnionych bez reszty od kaprysów swoich nadzorców, no i osoby znajdujące się na dalekiej północy, bynajmniej nie w charakterze kuracjuszy. Wynaleziona przez carów niewolnicza forma zagospodarowywania tamtejszych terenów, znalazła w nowej władzy godnych kontynuatorów.

Jednym z najskuteczniejszych sposobów wyhamowywania tempa repatriacji była niedostateczna informacja o tej akcji na obszarach północnych i południowych ZSRR, a nierzadko jej całkowity brak. Ludzie przypadkiem dowiadywali się o możliwości wyjazdu. Radziecka administracja była nad wyraz pomysłowa w stwarzaniu utrudnień. Zdarzało się, że zezwalano na wyjazd matce z córką, a ojca z synem zatrzymywano. Innym razem zezwalano na wyjazd całej rodzinie z wyjątkiem jednej osoby, traktując ją jako zakładnika. To był system, a nie przypadek lub widzimisię jakiegoś socczynownika.

Najbardziej utrwalił się w mej pamięci wypadek jednego oficera, bohatera walk spod Monte Cassino, który pod koniec roku 1948 postanowił z Rzymu powrócić do Lwowa, gdzie mieszkała jego żona, z którą nie widział się od 1939 roku. Otrzymał odpowiednią wizę z ambasady radzieckiej, a jednak po przekroczeniu granicy natychmiast go aresztowano i zesłano na osiem lat do obozu. Dopiero po odbyciu całego wyroku spotkał się z żoną i oboje przyjechali do Polski. Ich zdrowiem - na naszą prośbę - zajęli się najwybitniejsi warszawscy lekarze.

Warto podkreślić, że repatriacja popaździernikowa odbywała się bez żadnej umowy regulującej jej tryb i wielkość. Strona radziecka niechętna była w ogóle podpisywaniu jakichkolwiek dokumentów w tej sprawie i odwlekała termin spotkania delegacji rządowych. Wizyta Gomułki załatwiała problem tylko w sposób ramowy. Zresztą Gomułka, którego fałszywy wizerunek poczciwca przechował się w pamięci społecznej do tej pory, zajmował w kwestii powrotu do kraju, zwłaszcza akowców, stanowisko wyjątkowo parszywe. Streszczało się ono w formule: "Każdy łagiernik po powrocie do kraju jest wrogiem socjalizmu. Czyż jest wobec tego sens powiększać liczbę tych wrogów?"

Właśnie taki zimny tok rozumowania zaprezentował Gomułka na zebraniu POP w FSO na Żeraniu. Gomułka był najpierw komunistą, dopiero potem Polakiem, co jak na przywódcę partii było rzeczą wystarczającą, lecz na przywódcę narodu, jakim się mienił, to stanowczo za mało.

W końcu doszło jednak w Brześciu do spotkania niższych urzędników w sprawie ustalenia choćby w przybliżeniu liczby Polaków mających wrócić w ramach tej umowy "na gębę". Ustalono 315 tysięcy osób. Tę poufną liczbę przekazał naszemu Komitetowi wiceminister MSW Zygfryd Sznek.

Powstał w związku z tym zasadniczy dylemat moralny, gdyż w ramach tego limitu wydostawali się ze Związku Radzieckiego Żydzi, którzy tranzytem przez Polskę udawali się do Wiednia, a stamtąd do Izraela. W trakcie przejazdu otrzymywali od naszego rządu kieszonkowe wielkości trzymiesięcznych poborów nauczyciela szkoły podstawowej. Zajęliśmy w tej sprawie stanowisko humanitarne, wychodząc z założenia, że nie wolno tym ludziom zamykać ostatniej furtki, ufając jednocześnie, że w razie potrzeby strona radziecka podejdzie elastycznie do ustalonego (przez siebie) limitu. W rzeczywistości, wskutek wyrafinowanych utrudnień, limit ten nigdy nie został przekroczony i z drugą falą repatriacyjną zdołało zabrać się do Polski zaledwie 265 tysięcy ludzi.

Rosjanie może są dziwni, ale nie pozbawieni realizmu i gdyby wówczas Gomułka mocniej ich naciskał, przedkładając interes narodowy nad interes swego reżimu, była okazja przyjazdu do kraju większej liczby rodaków. Zresztą pracę naszych komitetów traktował jako zakamuflowaną działalność antyradziecką i spotykaliśmy się z coraz większymi ograniczeniami.

Najdrastyczniejszym tego dowodem był brak zgody na uruchomienie Społecznego Funduszu Repatriacji i Osadnictwa. Włożyliśmy wiele energii i wysiłku w zrealizowanie tej sprawy. Zajmował się tym przede wszystkim jeden z najbardziej szanowanych ludzi w Polsce - prof. Witold Trzeciakowski. Opracował statut fundacji, określił formy i zakres działania, wszystko bezskutecznie i bezowocnie, zgody na rejestrację nie uzyskaliśmy.

W końcu strumień repatriacji wysechł, strumień społecznej ofiarności się skurczył, wszystkie Komitety Pomocy Repatriantom podmieniono w 1959 roku Polskimi Komitetami Pomocy Społecznej - organizacją nader odspołecznioną, mimo to spełniającą jakąś pożyteczną rolę. I wtedy dopiero wielu ludzi w gmachu KC i w ambasadzie radzieckiej odetchnęło z ulgą.
Rozstrzelana armia

3 kwietnia 1940 roku w Katyniu funkcjonariusze NKWD rozstrzelali pierwszą grupę oficerów polskich więzionych od jesieni 1939 roku w obozie w Kozielsku. Przystąpiono także do mordowania jeńców z obozów w Starobielsku - rozstrzelanych pod Charkowem - oraz Ostaszkowie, zabijanych w Twerze i pogrzebanych w Miednoje. Decyzję o tej zbrodni - rozstrzelania bez sądu 25,7 tys. polskich oficerów - zatwierdziło sowieckie Biuro Polityczne KC WKP(b) 5 marca 1940 roku. Podpisali się pod nią sowieccy przywódcy: Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Mikojan, Kaganowicz i Kalinin. Celem tego mordu była likwidacja polskiej inteligencji i elit przywódczych narodu.

Mord w Katyniu był skoordynowany z Niemcami, m.in. na podstawie wcześniejszych rozmów gestapo z NKWD, prowadzonych w Zakopanem i Krakowie, których celem było unicestwienie polskiej elity. Miesiąc po strzałach w Katyniu, w maju 1940 roku Niemcy podjęli akcję AB - w masowych egzekucjach (m.in. w Palmirach) rozstrzelano blisko 4 tys. działaczy politycznych, nauczycieli, duchownych, pisarzy, artystów.
Sprawcy zbrodni w Katyniu mieli nigdy nie zostać ujawnieni. Gdy w 1943 roku katyńskie groby zostały odkryte przez Niemców, właśnie to oni zostali oskarżeni przez Moskwę o tę zbrodnię. To kłamstwo było podtrzymywane przez następne pół wieku przez rządzących Polską komunistów. m.in. w 1952 roku ukazała się książka dziennikarza "Życia Warszawy" Bolesława Wójcickiego "Prawda o Katyniu", oskarżająca o mord Niemców. W "Encyklopedii Powszechnej" z 1959 roku, napisano w haśle "Katyń": "miejscowość w okręgu smoleńskim RSFRR, miejsce masowych grobów kilku tysięcy oficerów polskich internowanych od 1939 roku w ZSRR, a wymordowanych przez hitlerowców po zajęciu tych terenów". W następnych wydaniach hasła tego już zabrakło. Tymczasem przez lata na miejscu zbrodni w Katyniu stał niewielki, obskurny obelisk z napisem złą polszczyzną: "Ś. P. Tu są pogrzebani niewolnicy oficerowie Wojska Polskiego w strasznych męczeniach zamordowanych przez niemiecko-faszystowskich okupantów jesienią 1941 roku". Pod koniec lat siedemdziesiątych, obelisk zastąpiła niewielka, również kłamliwa tablica "Ofiarom faszyzmu - oficerom polskim, rozstrzelanym przez hitlerowców w 1941 roku". Dopiero po upadku Związku Sowieckiego, Moskwa przyznała się do rozstrzelania polskich oficerów w Katyniu. Na miejscu grobów stanął krzyż, odprawiono Msze św., a najbliżsi mogli zapalić świece i odmówić modlitwę.
Charakter katyńskiej zbrodni wykracza daleko poza narodowy dramat, symbolizujący polskie losy pod sowiecką okupacją w okresie II wojny światowej. Ilustruje bowiem istotę komunizmu, i co szczególnie tragiczne, współudział państw zachodnich - wolnego świata - w ukrywaniu sprawców mordu. Budzi także nadzieję, gdyż mimo tych wysiłków, po pół wieku po strzałach w katyńskim lesie, Moskwa przyznała się do jego popełnienia, a na miejscu mogił powstał polski wojskowy cmentarz. Nie zarosła jednak wyrwa w narodowej tkance, spowodowana tą zbrodnią. Stalin wiedział, że gdyby zamordowani wrócili do Polski, to byłaby wojna, powstania, ruchy. "Trzeba było Polskę złamać, no, uciąć głowę". Jeżeli dodamy do tego wywózki ponad 1,2 mln Polaków w głąb Rosji, a później tysięcy akowców i przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, oraz ofiary niemieckie, a szczególnie kwiat polskiej młodzieży poległy w Powstaniu Warszawskim, to w pełni ukaże się obraz duchowego i moralnego spustoszenia, z jakim naród polski wkraczał w sowiecką niewolę po 1945 roku.
Alex Lech Bajan
Niedziela rano, 7 kwiecień 1940 r. Wczoraj dalsze przeszukania. Obiad w kantynie. Godz. 14.55 - opuszczam wreszcie Kozielsk, będę bliżej domu. Godz. 16.55 - wagony towarowe załadowane, teraz w transport. Wagony więzienne? Czy to wszystko, czym oni dysponują na tym terenie? Dwunastu z nas w pomieszczeniu dla sześciu.
Poniedziałek rano, 8 kwiecień 1940 r. Godz. 15.30 - w końcu pociąg ruszył, ale dlaczego na wschód? (prawdopodobnie godz. 3.30). Godz 9.00 - dworzec Jelnia - wciąż jeszcze na wschód? Godz. 12.00 - wciąż jeszcze na dworcu, dlaczego ten postój?
Wtorek rano, 9. kwiecień 1940 r. Godz. 5.00 - straże odprowadzają wszystkich do samochodów. Godz. 6.30 - muszę bazgrać, dalej w lasy, tak jak dom rolnika. Oddać zegarek, nóż i pierścionek?" – Dziennik polskiego oficera.

Kiedy i czemu…? Działo się to 65 lat temu, na wiosnę roku 1940, czyli nie tak strasznie dawno. W październiku 1939 roku po przegranej Kampanii Wrześniowej większość oficerów Wojska Polskiego będących jeńcami Armii Czerwonej, osadzono w Kozielsku – 5 tyś, w Starobielsku – 4 tyś i w Ostaszkowie – 6tyś. Dla Stalina byli oni wielkim, niebezpiecznym problemem, dlatego chciał się ich pozbyć.


Kogo…? W słonecznych dniach 1940 roku w bestialski sposób, bez żadnych skrupułów i ze zwierzęcą sprawnością „żołnierze” z tzw. NKWD, przeprowadzili masowy mord na Polaków. Na listach katyńskich widnieją głównie oficerowie, są także lekarze, księża, prawnicy, profesorowie i inni przedstawiciele polskiej inteligencji, czyli tak bardzo znienawidzonych wrogów systemu komunistycznego. Byli oni zamordowani w sposób taki jak mordowano wszystkich przeciwników komunizmu - strzałem z pistoletu w tył głowy. Sposób ten stał się niejako krwawym symbolem komunizmu, krwawym tak samo jak czerwona flaga i czerwona gwiazda.

Kim byli mordercy? Stalin do wykonania tej rzezi musiał znaleźć odpowiednio zmotywowanych nienawiścią do Polski, katów. Najbardziej odpowiednimi okazali się Żydzi. W 1939 po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej, wielu Żydów witało ich z otwartymi ramionami. Wielu wstąpiło w szeregi czerwonoarmistów. Ci najbardziej brutalni trafili do NKWD – to właśnie oni prowadzili mord na polskich oficerach.

W jaki sposób? Gdy nadeszła wiosna roku 1940, czyli więźniowie mieli już za sobą całą zimę przesiedzianą w obozach, zdala od rodzin i ukochanej ojczyzny. Właśnie wtedy zaczęli im mówić, że niedługo będą wolni. Kiedy w pociągach ruszały transporty więźniów, wszyscy żegnali się, obiecywali sobie spotkać się w Polsce. Jednak nie było im dane już zobaczyć ojczyzny. Wieźli ich na egzekucję. Gdy dojechali na miejsce, kazali im wychodzić z pociągu, a potem wieźli ich autami na miejsce kaźni, wieźli ich pod drewnianą budę, gdzie byli poddawani ostatniej rewizji. Przecież wszelki kosztowności były im już niepotrzebne. Potem pętali ich ręce powrozami lub drutem i prowadzili ich 40 m dalej, nad przepaść dużego rowu. Nad przepaścią strzelali im w głowy z pistoletów. Następnie układali ich ciała równo jeden przy drugim. Mordercy, gdy nie starczało miejsc, musieli układać ciała jedno na drugim. Układali ciała nawet w dziesięciu warstwach. Po paru dniach „pracy” w rowie, nie wytrzymywali, musieli zakładać maski p-gazowe, gdyż ciała były już w stanie rozkładu. Mordercy osobno zajmowali się polskimi duchownymi. Każdy ksiądz przed strzałem w głowę był torturowany i bity. Skrytobójcy-rzeźnicy mieli na wykonanie zbrodni około miesiąca. Po zakończeniu zbrodni posadzili na zbiorowej mogile drzewa, a miejscową ludność przesiedlono, aby nikt się o tym nie dowiedział. Jednak z największą pomocą w ujawnieniu tych mordów przyszli nam … Niemcy. To oni przeprowadzili pierwsze ekshumacje i ujawnili liczbę zabitych.

A 59 lat po tym wydarzeniu 17 września 1999, do Katania i Charkowa, w celu złożenia hołdu zamordowanym Polakom przybyli przedstawiciele rodzin katyńskich, parlamentarzyści, wojskowi i nasz „ukochany” prezydent Olek. Gdy przyszedł czas na główne uroczystości przy grobach, okazało się, że towarzysz Kwaśniewski jest …pijany. Chwiał się na nogach i coś tam bełkotał. Najwyraźniej spotkał się wcześniej ze swoimi dawnymi „towariszami” i nie mogło obyć się bez alkoholu, wszak tego nakazuje tradycja. http://www.geocities.com/towarzysz/multimedia.htm#filmy tutaj można nawet zobaczyć jak to wyglądało.

W okresie od 3 kwietnia do 19 maja 1940 roku wymordowano 14 552 jeńców: 4421 z obozu kozielskiego, 6311 z obozu ostaszkowskiego i 3820 z obozu starobielskiego - w Lesie Katyńskim, Kalininie (dziś Twer) i Charkowie.

Historia

czyli Olo zawsze na wierzchu

Na początek krótki życiorys "pana prezydenta"

W trakcie studiów na Uniwersytecie Gdańskim (1973-77) A. Kwaśniewski wstępuje do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Intensywna działalność nie pozostawia już mu czasu na obronę pracy magisterskiej.

W 1977 r. wstępuje do PZPR, nie z powodu sytuacji rodzinnej czy konieczności życiowej, ale dla zrobienia kariery.

W 1981 r. z polecenia nomenklatury partyjnej zostaje mianowany redaktorem naczelnym tygodnika "ITD". W roku następnym bierze udział w pracach komisji weryfikacyjnej i czynnie przyczynia się do wyrzucenia z pracy niezależnie myślących dziennikarzy.

Pracuje w radach Rakowskiego i Messnera - początki kariery na najwyższych urzędach państwowych, zajmując ministerialne stanowiska, uzyskane bez żadnej weryfikacji demokratycznej.

W 1989 r. przegrywa wybory do Senatu w woj. koszalińskim.

W ostatnich dniach urzędowania, już w roku 1990, "jednym podpisem" umarza pożyczki na zawrotne w tym czasie kwoty kilkuset milionów złotych dla komunistycznych organizacji młodzieżowych takich jak ZSMP czy ZSP.

Trzy miesiące wcześniej, na ostatnim zjeździe PZPR (pierwszym SdRP) zostaje wybrany szefem.

A. Kwaśniewski pozostaje wierny stalinowskim tradycjom i głosuje za przedawnieniem zbrodni PRL-u.




Aleksander Kwaśniewski
prawie magister

--------------------------------------------------------------------------------


Aleksander Kwaśniewski - prezydent RP. Członek partii komunistycznej, minister w dwóch kolejnych rządach komunistyczych. Mimo to w latach 90. zapewniał: Nigdy nie byłem komunistą! Wejście do PZPR Kwaśniewski tłumaczył tym, że pociągała go atmosfera partii, która się chciała reformować. Ciekawe tłumaczenie ze strony osoby, która weszła do PZPR, kierowanej przez Gierka i Jaroszewicza, w 1977 roku, w okresie skrajnej stagnacji, po brutalnym rozbiciu protestujących robotników z Radomia i Ursusa, osławionych "ścieżkach zdrowia" etc.

0d wczesnej młodości umiał stawiać na to, co przyspieszało karierę. Już w gimnazjum jako 17-1etni chłopak ochoczo wysławiał Związek Sowiecki jako wzór dla Polski. W kronikach jego szkoły odnotowano w 1971 roku: Odbyły się w naszej szkole uroczystości poświęcone 54 rocznicy Wielkiego Października. Uroczystość tę zaszczycili swą obecnością pedagodzy radzieccy. Wydarzenia tamtych chwalebnych dni przypomniał kolega Kwaśniewski, który zwrócił jednocześnie uwagę na zasługi ZSRR w rozwoju socjalizmu polskiego
(cyt za Gazetą Wyborczą z 23 listopada 1995 r.).

W dość szczególny sposób tłumaczył swoje opowiedzenie się za lewicą: Mój ojciec od rana słuchał "Wolnej Europy". Moje lewicowe poglądy ukształtowały się pod wpływem niedobrej prymitywnej propagandy "Wolnej Europy". Jej jednostronność tak mnie denerwowała, że pchało mnie to w stronę lewicy. Kwaśniewskiego denerwowała "niedobra, prymitywna propaganda RWE", ale jak widać pociągała go łukaszewiczowsko-gierkowska propaganda lat 70., nie mówiąc o propagandzie sowieckiej z doby późnego Breżniewa. Szybko robił karierę aparatczyka. W 1977 roku był już wiceprzewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego SZSP i wstąpił do PZPR-u. W 1978 roku był już kierownikiem Wydziału Kultury ZG SZSP. Ożenił się z Jolantą Konty i przeniósł do Warszawy, gdzie natychmiast dostał mieszkanie. Już nie starał się ukończyć studiów i napisać żmudną pracę magisterską. Teraz liczyło się dla niego maksymalne wykorzystanie dobrych układów. Znający dobrze Kwaśniewskiego od 1981 roku Piotr Gadzinowski wspominał: Umiejętność sitwiarstwa byla istotną cechą prezesa i Kwaśniewski ją niewątpliwie posiada.
(Cyt. za Agatą Chróścicką: Kwaśniewski jestem..., Kraków 1995, s. 24, 37 )

Jesienią 1981 r. Kwaśniewski został redaktorem naczelnym "itd". Po czasowym zamknięciu pisma w okresie stanu wojennego od stycmia 1982 r. rozpoczyna gorączkowe starania u różnych bonzów partyjnych o jego uruchomienie. Z tego czasu i z pierwszych miesięcy po wznowieniu pisma zanotowano wiele przykładów nagminnej skłonności Kwaśniewskiego do rozmijania się z prawdą. Opisała je Agata Chróścicka: Czekając na odwieszenie "itd" wszędzie mówił, że jest bezrobotny i uskarżał się, że nie ma pieniędzy, podczas gdy - jak twierdzą jego koledzy redakcyjni - przez cały czas zawieszenia "itd" brał pensję redaktora naczelnego. Uczestniczył w komisji weryfikacyjnej dziennikarzy, jak wspominała choćby Lidia Ostałowska, ale później twierdził, że nie brał żadnego udziału w weryfikacjach dziennikarzy. Chociaż lubił podkreślać, jak ważne były dla niego starania o dziennikarzy, których namówił do współpracy z "itd" podczas weryfikacji nie upominał się o swoich współpracowników. Co więcej - kiedy niektórzy z negatywnie weryfikowanych dziennikarzy wygrywali sprawy w Sądzie Pracy, nie przyjmował ich z powrotem do redakcji.
(A. Chróścicka, op. cit., s. 34)
Tego typu postawa Kwaśniewskiego sprzyjała jego przyspieszonej karierze, mocno wspieranej w swoim czasie przez młodego "twardogłowego" Waldemara Świrgonia. W 1984 roku został redaktorem naczelnym Sztandaru Mlodych, w 1985 r. ministrem w rządzie Messnera, później ministrem w rządzie Rakowskiego, przez którego był ogromnie faworyzowany. W 1989 roku przy "okrągłym stole" był już jednym z czołowych przedstawicieli strony partyjno-rządowej, startował w wyborach czerwcowych do Senatu z województwa koszalińskiego, ponosząc porażkę w starciu z nikomu nie znaną organistką z listy "Solidamości" z Koszalina. Zaprzyjaźniony już wtedy z Kwaśniewskim Michnik dworował sobie w rozmowie z nim 8 czerwca 1989 r. mówiąc: Olek, taką ka-ampanię zrobiłem ci w Gdańsku, i dałeś du-upy. "Różowi" na czele z Kuroniem i Michnikiem nie zapominają o Kwaśniewskim, widząc w nim godnego maksymalnego popierania i nagłaśniania "Europejczyka", który bardzo może się im przydać w przyszłości w starciach z narodową prawicą. Kwaśniewski utrzymał urząd przewodniczącego Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej w randze ministra. Zarówno w 1989 roku, jak i w 1990 jako przewodniczący SdRP Kwaśniewski korzystał z bardzo wydatnego poparcia nagłaśniającego ze strony Michnika i jego Gazety Wyborczej. Rozmiary tego poparcia i współdziałania Kwaśniewskiego z "różowymi" z "udecji" (ogromne zaangażowanie Kwaśniewskiego na rzecz utrzymania przez Geremka przewodnictwa komisji zagranicznej w Sejmie) dawały wiele do myślenia. Podobnie jak konsekwentne występowanie Kwaśniewskiego przeciwko rzecznikom obrony patriotyzmu i polskości, jego ataki na "hurrapatriotyczne emocje" i "polonocentryzm", a równocześnie skrajnie filosemickie stanowisko, ogromna spolegliwość wobec różnych postulatów strony żydowskiej.



Wolność od pracy magisterskiej
W informatorze z II kadencji Sejmu o Kwaśniewskim podawano wykształcenie wyższe; mgr ekomomii. Sam Kwaśniewski 16 października 1995 r. publicznie skłamał mówiąc w wywiadzie dla radiowej Trójki, że obronił pracę magisterską na Uniwersytecie Gdańskim i ma wyższe wykształcenie (według Rzeczypospolitej z 11 grudnia 1995 r.). Tymczasem 16 listopada 1995 r., na trzy dni przed II turą wyborów, B. Synak, prorektor Uniwersytetu Gdańskiego oświadczył, że Aleksander Kwaśniewski został skreślony 5 października 1978 r. z listy studentów wydziału Ekonomiki i Transportu UG. 24 października to samo potwierdził rektor UG prof Z. Grzonka, mówiąc, że A. Kwaśniewski ani nie skończył studiów na UG, ani nie jest absolwentem uczelni, ani magistrem. Nie przeszkodziło to Kwaśniewskiemu kolejny raz skłamać w wywiadzie dla Frankfurter Rundschau z 24 listopada, iż skończył studia na wydziale Handlu Zagranicznego, a odmienne stwierdzenie rektora UG w tej sprawie nazwał "manewrem wyborczym". Dopiero 2 grudnia 1995 r. Kwaśniewski już jako prezydent-elekt przyznał na łamach Polityki, że nie zrobił magisterium. Dał jednak przy tym skrajnie groteskowe wyjaśnienie całej sprawy. Zapytany, dlaczego przystępując do walki o takiej wadze nie postarał się o to, by mieć wszystkie papiery w porządku, wykazać więcej dbałości choćby w wypełnianiu ankiet. Kwaśniewski odpowiedział: (..) Uważam, że jako osoba, która zdała wszystkie egzaminy, mam ukończone studia wyższe. Mam jednak poczucie pewnego grzechu - otóż żałuję, że toku studiów nie zamknąłem formalnie magisterium. Co to było? Swego rodzaju nonszalancja, poczucie, że niejest to w gruncie rzeczy ważne? Zapewne wszystko razem. Może zresztą brak dyplomu zadaje kłam opiniom, o mnie jako o wyrachowanym karierowiczu, który wszystko sobie dokładnie zaplanował i wyreżyserował. Sięgacie tematu bardzo dla mnie trudnego i także do części mojej duszy, która nie jest zbytnio odkryta - przez całe życie odczuwałem straszliwą potrzebę wolności i gdzieś właśnie w tym mieści się to machnięcie ręką na dyplom. Nie mam natomiast żadnych kompleksów jeśli chodzi o moje wykształcenie, które uważam za bardzo dobre (..).

Najdowcipniej skomentował tego typu tłumaczenia się Kwaśniewskiego Stanisław Tym: (..) Nie ma dyplomu, bo jest uczciwy (..). Krętaczyna, oszust i kłamczuch zdałby cynicznie egzamin magisterski i obronił dyplom - bo tak zachowują się tchórze, asekuranci, wyrachowani karierowicze i niewolnicy administracyjnych nakazów. Człowiek wolny macha ręką na takie sprawy. Czy to nie jest piękne i szlachetne? Czyż można mieć do kogokolwiek cień pretensji o to, że jest człowiekiem wolnym (..) Łatwo przewidzieć, że ta "straszliwa potrzeba wolności ogarnie wkrótce szerokie rzesze społeczeństwa (...). Skoro wolnym może być prezydent, to chyba wolnym może czuć się każdy obywatel w każdej sytuacji (...).
(Wprost z 10 grudnia 1995 r.)
W efekcie takiej "straszliwej potrzeby wolności" - zdaniem Tyma - jadący tramwajem mogliby nie kasować biletów, kierowcy prowadziliby samochody bez prawa jazdy, bo skoro sami uznawaliby swoje umiejętności prowadzenia samochodu za bardzo dobre, to po co im jeszcze jakiś papier, etc. W tymże Wprost z 10 grudnia 1995 Lech Falandysz ubolewał, że prezydent-elekt dwukrotnie dopuścił się fałszu intelektualnego, czyli "poświadczenia nieprawdy". Jego zdaniem Polacy wybrali na prezydenta człowieka, o którym już wiadomo, że niezbyt dobrze sobie radzi w trudnych sytuacjach. Nie wiedzieć dlaczego, za często brnął w ślepy zaułek niejasnych tłumaczeń lub zasłaniał się niepamięcią. Kiedyś zasłynął tym, że uszedł z Sejmu przed dziennikarzami po drabinie. Ufam, że ten zgrabny sprzęt jest na wyposażeniu Pałacu Namiestnikowskiego i że będzie utrzymywany w znakomitym stanie, zawsze gotowy do użytku.

Nawet stary protektor Kwaśniewskiego, były premier komunistyczny Mieczysław F. Rakowski uznał krętactwa wyjaśnień Kwaśniewskiego w sprawie jego wykształcenia za "niefortunny początek". Pisał (na łamach SdRP-owskiej Trybuny z 16 grudnia 1995 r.): (...) Aleksander Kwaśniewski postąpił głupio, źle. Zbyt lekkomyślnie potraktował tę sprawę. Wielu swoim autentycznym zwolennikom zafundował dyskomfort psychiczny (..).

Na tle całej sprawy warto bliżej przyjrzeć się skali wartości prezentowanych przez Kwaśniewskiego. Jego rzekoma straszliwa potrzeba wolności wyraziła się przede wszystkim w zlekceważeniu wartości normalnego ukończenia studiów w sytuacji, gdy nagle zabłysnęła przed nim prawdziwie "wolnościowa" kariera aparatczyka i "wolność" od poważnych wysiłków w napisaniu pracy magisterskiej. Nie wiemy tylko, jak to jego poczucie wolności miało się do wymogów stanowisk, które pełnił, a przy których wymagane było ukończenie studiów wyższych (np. szefa Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej w trzech kolejnych rządach). Posłowie z KPN podejrzewali, że w sytuacji, gdy Rada Ministrów przyznawała pracownikom urzędów państwowych dodatek do pensji za wyższe wykształcenie najprawdopodobniej Kwaśniewski również pobierał pieniądze za "swój dyplom"
(według Życia Warszawy z 1 grudnia 1995r.).
Spróbowano wnieść w tej sprawie żądanie wyjaśnienia do szefa URM Marka Borowskiego, lecz Prezydium Sejmu odrzuciło zapytanie uznąjąc je za "manifestację polityczną". Posłowie KPN zarzucali Kwaśniewskiemu posługiwanie się tytułem magistra także, gdy był redaktorem naczelnym itd i Sztandaru Młodych, pism należących do RSW "Prasa-Książka-Ruch". Według przepisów tej spółdzielni redaktorzy naczelni musieli legitymować się dyplomem ukończenia wyższych uczelni. Stąd sugerowanie przez niektórych posłów pod koniec listopada 1995 r., że powinno się skierować do prokuratury zarzut o wyłudzenie przez Kwaśniewskiego pieniędzy od Skarbu Państwa
(według Życia Warszawy z 1 grudnia 1995 r.).
Jak wiadomo zabrakło dostatecznej presji społecznej dla wyjaśnienia wszystkich tych spraw. Werdykt Sądu Najwyższego (przy votum separatum blisko jednej trzeciej sędziów) zamknął całą sprawę wygodnie dla Kwaśniewskiego, pomimo potwierdzenia faktu, iż nie ma on wyższego wykształcenia. Decyzją z 9 grudnia 1995 Sąd Najwyższy stwierdził, że na liście wyborczej podano nieprawdziwą informację o Aleksandrze Kwaśniewskim, ale mimo to uznał jego wybór na prezydenta RP.

Dlaczego Sąd Najwyższy podjął uchwałę, która oznaczała pogodzenie się z objęciem najwyższego urzędu w państwie przez człowieka splamionego krętactwem? Istotne uzasadnienie tej decyzji Sądu Najwyższego podał zastępca prokuratora generalnego Stefan Śnieżko, który powiedział przed SN w dniu 9 grudnia, jakoby opinia publiczna dobrze wiedziała na długo przed wyborami, i to między innymi dzięki mediom, że Kwaśniewski podał nieprawdziwe dane o swym wykształceniu. Stąd wyborcy, znając tę okoliczność, brali ją pod uwagę, oddąjąc swe głosy. Sąd Najwyższy najwyraźniej zaakceptował to nie odpowiadające prawdzie uzasadnienie prokuratora Snieżki. Sędzia Jan Wasilewski w uzasadnieniu uchwały SN z 9 grudnia stwierdził, że ci, którzy wzięli udział w głosowaniu w dniu 19 listopada 1995 najczęściej mieli wątpliwości co do wyższego wykształcenia Kwaśniewskiego. Prezes SN przemilczał tu całkowicie fakt, że wszelkie wątpliwości co do wyższego wykształcenia Kwaśniewskiego były przez cały czas gwałtownie atakowane w mediach przez wpływowych zwolenników Kwaśniewskiego (D. Waniek, Z. Siemiątkowskiego, etc.) i określane jako oszczerstwa, oraz elementy gry wyborczej wymierzonej w przywódcę SdRP. Biegły dla Sądu Najwyższego, prof. Antoni Sułek, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego przypomniał w tekście publikowanym w Rzeczpospolitęj 12 grudnia 1995, iż sztab Kwaśniewskiego zaprzeczał informacjom Uniwersytetu (Gdańskiego) i sam przedstawiał je jako rzekomo nieuczciwy chwyt wyborczy. W warunkach bardzo ostrej walki wyborczej ogromna część zwolenników Kwaśniewskiego wolała wierzyć publicznie nagłaśnianym przez "swoich" publicznym twierdzeniom w jego obronie niż uwierzyć w gwałtownie zaprzeczane zarzuty na temat jego braku wykształcenia.

Sam Kwaśniewski ani myślał przeprosić opinię publiczną za swe krętactwa w sprawie wykształcenia. Potwierdzone przez Sąd Najwyższy zarzuty wobec niego nazywał "oszczerstwami", a krytyków swoich kłamstw "frustratami". Zdobył prezydenturę per fas et nefas, i odtąd nie ma sprawy. Swymi krętactwami prezydent-elekt dał swym zwolennikom jednak straszliwą żabę do przełknięcia. Musieli teraz mozolnie tłumaczyć kłamstwa Kwaśniewskiego i robić przy tym dobrą minę. Pod tym względem wszystkich przebił ówczesny redaktor naczelny SdRP-owskiej Trybuny Dariusz Szymczycha w telewizyjnym Wydarzeniu Tygodnia z 9 grudnia 1995. Polemizując z określeniami "krętacz" i "nieuczciwy" wysuwanymi pod adresem Kwaśniewskiego w związku z jego przedwyborczymi kłamstwami na temat wykształcenia Szymczycha prawdziwie "nowatorsko" stwierdził, że Kwaśniewski był nieuczciwy tylko w pewnej sferze. Cóż za oryginalny wkład do teorii etyki - według redaktora naczelnego Trybuny można więc było być nieuczciwym tylko w jednej sferze, a równocześnie być generalnie uczciwym. Powiedzmy "uczciwym inaczej"!

Już jako prezydent Kwaśniewski niejednokrotnie dowiódł, że lekceważenie dyplomu wyższej uczelni jest tylko jednym z symptomów cechującego go lekceważenia wyższych wartości w kulturze i nauce, czy szerzej w życiu publicznym. W jego skali wartości najwyżej plasowało się spotkanie z Michaelem Jacksonem, bo ten jako idol części młodych mógł mu dać dodatkowe głosy. Nic nie znaczyła zaś dla niego kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, na którego osobiste uczczenie nie znalazł czasu. W czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych zabiegał o spotkanie z bokserem Andrzejem Gołotą, pomimo faktu, że bokser ten wówczas był formalnie ściganym przez prawo zbiegiem z Polski. Nie znalazł natomiast czasu na wręczenie wysokiego odznaczenia znanemu pisarzowi Stanisławowi Lemowi (tu zastąpiła go Waniek). Znamienne jest w ogóle, do jakiego stopnia prezydent - były aparatczyk SZSP, który w swoim czasie kierował wydziałem kultury, pomija sprawy kultury, nauki i oświaty w swych wystąpieniach i wywiadach. W ten sposób odbija się u niego cały bolesny kompleks "prawie magistra".



"Kłamię, więc jestem"
Zawód aparatczyka wyćwiczył w nim różne specyficzne umiejętności socjotechniczne na czele z zamiłowaniem do rozmijania się z prawdą. Niepisaną dewizą Kwaśniewskiego mogłyby być słowa: Kłamię, więc jestem. Pomimo cechującej go maestrii w oszukiwaniu został publicznie przyłapany na kłamstwie. Chodziło o jego głosowanie w sprawie ustawy pozwalającej ścigać zbrodnie PRL-u. Kwaśniewski dwukrotnie wypowiadał się na temat swego głosowania w tej kwestii i za każdym razem mówił coś wręcz przeciwnego. Gazecie Wyborczej powiedział, że w ogóle nie brał udziału we wspomnianym głosowaniu. Kiedy jednak sprawdzono wydruk sejmowy i okazało się, że jednoznacznie pokazuje, iż Kwaśniewski głosował przeciwko ustawie, już dzień później usłyszano od niego całkowicie odmienną wersję jego zachowania w trakcie głosowania: Rozmawiałem z wiceministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i wpadłem na salę tylko na głosowanie. Podniosłem rękę tak, jak osoba odpowiedzialna w klubie za tę sprawę. Kwaśniewski z powodzeniem stosuje wypróbowany socjotechnicznie chwyt nagminnego kłamania w stylu "łapaj złodzieja". (Jak wiadomo złodzieje przychwyceni na gorącym uczynku, aby uniknąć krzyczą do przechodniów "łapąj złodzieja" w odniesieniu do tych, którzy ich chwytają.) Otóż istotną cechą Kwaśniewskiego, spadkobiercy komunistycwego totalitaryzmu wraz z całą jego aparatczykowską SdRP, jest oskarżanie o totalitaryzm wszystkich tych, którzy pragną rzeczywistych rozliczeń ze spuścizną PRL-owskiego komunizmu. Już we Wprost z 11 października 1992 r. zapewniał: (...) Jeżeli tak często nasi pzeciwnicy zarzucają nam związki z PZPR, to we mnie rodzi się podejrzenie, że to właśnie oni w większym stopniu niż my są niewolnikami starego systemu. My na tyle, na ile to było możliwe, byliśmy krytyczni wobec rzeczywistości PRL tak, jak dzisiaj jesteśmy krytyczni wobec przykładów recydywy złych metod w III RP (...) Gdy Urząd Wojewódzki w Warszawie podważył stronę prawną statutu Polskiego Komitetu Olimpijskiego, na którego czele stał Kwaśniewski, ten natychmiast nazwał działanie urzędu "bolszewizmem". W maju 1990 r. pozwolił sobie na wystąpienie w roli szermierza demokracji broniącego jej przed rzekomym zagrożeniem ze strony Komitetu Obywatelskiego, mówiąc: Znamienne, że Komitet Obywatelski urzęduje w tym samym warszawskim pałacyku, co FJN i PRON. Tam jest jakiś niedobry duch, narzucający stare sposoby działania i myślenia.

Był zawsze bardzo konsekwentny w bronieniu osób z dawnego PRL-owskiego establishmentu, jak świadczył o tym choćby casus Sekuły. Dziennikarka SdRP-owskiej Trybuny Agata Wawrzyniak zapytała Kwaśniewskiego: Dlaczego wziął Pan pod swoje skrzydła człowieka skompromitowanego w oczach opinii publicznej przeciw któremu prokuratura we Wrocławiu toczyła dochodzenie, a Pański kolega klubowy, ówczesny minister sprawiedliwości, wystąpił z wnioskiem o uchylenie immunitetu? Znamienny był sposób wyjaśnienia całej sprawy w odpowiedzi Kwaśniewskiego: Głosowałem przeciwko pozbawieniu go immunitetu, ponieważ miałem wątpliwości prawne. Ponadto w takim sposobie mojego głosowania wyraża się protest przeciwko osądzaniu człowieka, a zrobiły to już wszystkie media występujące w roli prokuratora i sądu, zanim sprawa została rozpatrzona przez niezawisły organ sprawiedliwości. Dziś głosowałbym inaczej. Przyznaję, że w tej sprawie popełniliśmy błąd.
(Cyt. za Lubię grać. Rozmowa A. Wawrzyniak z A. Kwaśniewskim, Trybuna z 19 października 1995).
Sekuła dzięki temu tzw. błędowi uniknął odpowiedzialności, a poniewczasie najwygodniej było zdystansować się od całej sprawy.



Zbyt młody na zbrodnie
Gromkie ataki i oskarżenia wobec osób wysuwających jakiekolwiek zastrzeżenia wobec SdRP i jej ludzi stały się dla Kwaśniewskiego najlepszą metodą obrony starej gwardii z PRL. Towarzyszyły jej powtarzane na każdym kroku zapewnienia: PRL-bis nie ma (tytuł rozmowy z Kwaśniewskim na łamach Rzeczypospolitej z 13 września 1994 r.). W odpowiedzi na list biskupów w sierpniu 1995 r. przestrzegający wiernych przed głosowaniem na ludzi, którzy w okresie państwa totalitarnego sprawowali władzę, Kwaśniewski replikował: To mnie nie dotyczy. Nie czuję się odpowiedzialny za PRL, bo jestem zbyt młody. We Wprost z 19 września 1993 r. odnotowano wypowiedź Kwaśniewskiego: W naszym programie nie ma nawet śladu czegoś, co mogłoby przywodzić na myśl komunizm.

Choć SdRP ciągnie za sobą cały tabun różnych towarzyszy-szmaciaków, zahartowanych w bojach o umacnianie dawnej PRL-owskiej dyktatury, nie przeszkadza to Kwaśniewskiemu w aroganckich publicznych zapewnieniach, że rzekomo wśród 402 kandydatów SLD na posłów i senatorów w 1991 roku był zaledwie jeden przypadek wystawienia kogoś ze starego aparatu partyjnego (!!!) - por. wywiad A. Kwaśniewskiego dla Polityki z 5 października 1991 r. Mówił to ten sam Kwaśniewski, który konsekwentnie postawił na stary PRL-owski aparat odrzucając współdziałanie z rzeczywistymi partyjnymi reformatorami. Były współtwórca SdRP Tomasz Nałęcz, który odszedł z powodu takiego postępowania Kwaśniewskiego z jego partii, w której był początkowo wiceprzewodniczącym, wyjaśniał w wywiadzie dla Gazety Wyborczej z 20 października 1993 r., iż Kwaśniewski wybrał Millera, a nie Fiszbacha, gdyż: (...) Potrzebował siły tkwiącej w organizacji. Ta organizacja to byly struktury dawnej PZPR, które kontrolował właśnie Miller. Nam Kwaśniewski powtarzał : z wami można się napić, ale nie robić politykę. Mówił, że jak poprosi o coś aparatczyka, to wie, że będzie zrobione, a z nami zaraz się okaże, że było coś ważniejszego: dziecko zachorowało lub pies zaczął się drapać (...) W drugich rzędach siadało coraz więcej dawnych aparatczyków. Nowych ludzi było tam niewielu (...).



Zacieracz odpowiedzialności
Ulubioną metodą Kwaśniewskiego jest konsekwentne zacieranie odpowiedzialności za różne podłości PZPR i władz PRL poprzez stwarzanie poczucia, że właściwie to wszyscy byli zawikłani w PRL. służą temu stwierdzenia takie jak: Gdyby chciano Stworzyć rezerwat dla ludzi uwikłanych w realny socjalizm, to trzeba by ogrodzić drutami kolczastymi cały kraj. Przeciw takiej wizji "własnego domu" protestujemy! Trafnie obnażyła metody Kwaśniewskiego Agata Chróścicka w książce na jego temat, pisząc: (...) Rozumowanie Kwaśniewskiego jest bardzo bliskie socjotechnicznym manipulacjom, charakterystycznym dla władzy totalitarnej. Łatwo można powiedzieć, że uwikłani byli prawie wszyscy i dlatego wszelkie rozliczenia trzeba zostawić, bo dotyczyłyby one całego społeczeństwa. Ataki ludzi i ugrupowań szukających rozliczenia z komunizmem, Kwaśniewski oddalał właśnie dzięki takiej teorii. Winnych nie ma - odpowiedzialność spoczywa na nas wszystkich. Kwaśniewski bardzo lubi powtarzać za Biblią - niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest bez grzechu. Czujemy się wtedy głupio i niepoważnie, któż bowiem może o sobie powiedzieć, że jest bez grzechu? Mija dobra chwila, zanim przyjdzie nam do głowy że może nasze grzechy nie są aż takie wielkie, ale wtedy Aleksander Kwaśniewski przebywa już w zupełnie innych regionach (...)
(A. Chróścicka: op. cit. Kraków 1995, s. 131, 133, 135).




Przyszłość z PRL-owską przeszłością
Kwaśniewski głosi: "Wybierzmy przyszłość". Nie dodaje, że ta przyszłość i tak będzie cały czas obciążona skutkami PRL, począwszy od płacenia PRL-owskich długów za granicą, będzie obciążona katastrofalnymi skutkami PRL-owskiej polityki gospodarczej, dziesięcioleci zaniedbań w sferze budownictwa, nauki, oświaty etc., odstawania w tak wielu sferach życia od krajów Zachodu. "Wybierzmy przyszłość" w stylu Kwaśniewskiego oznacza faktyczne utrzymanie dominacji starej nomenklatury, która zdołała nagrabić, co się dało przed 1989 rokiem i później w czasie bardzo korzystnych dla niej transformacji gospodarczych. Kwaśniewski i jego partia bardzo często wyrzekali na dysproporcje społeczne, użalali się nad biednymi, emerytami, bezrobotnymi, stanem polskiego mieszkalnictwa etc. Faktycznie przez cały czas rządów od 1993 r. umacniają społeczne dysproporcje, równocześnie skrzętnie zabiegając o swe interesy. Nieprzypadkowo jedynym faktycznym konkretem pierwszych 100 dni rządów Kwaśniewskiego był zwrot majątku PZPR dla SdRP. Kosztem społeczeństwa. W takich sprawach Kwaśniewski nigdy nie miał nawet cienia wahań. Jak dowiodło jego zachowanie na czele Komitetu Młodzieży, Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki (według kontroli NIK) w sprawie tzw. "Intersteru" etc. (pisała o tym szeroko Nasza Polska w swym pierwszym numerze pt. Autoamnestia, 14 września 1995 roku.) Dowiodła tego też postawa Kwaśniewskiego w sprawie tzw. "moskiewskich pieniędzy", konsekwentne bronienie I. Sekuły, etc.



Jak pierwszy sekretarz
Wiedząc, w przeciwieństwie do Wałęsy, że niewiele ma własnych myśli w odniesieniu do realnych problemów kraju, Kwaśniewski starannie unika sytuacji, w których byłby zmuszony do otwartego mówienia wprost do pozapartyjnych słuchaczy. Jako prezydent RP przywrócił znowu do łask stary PRL-owski obyczaj czytania z kartki. I niewolniczo go stosuje nawet w sprawach, które wymagałyby choć na chwilę oderwania się od kartkowego rytuału, powiedzenia czegoś z serca - jak np. z okazji Święta Niepodległości (Kwaśniewski wówczas niemal sylabizował swoje "przemówienie"). Można tylko żałować, że w demokracji po czerwcu 1989 roku nie utrwalił się na stałe zwyczaj wygłaszania przemówień "na żywo" zgodnie z piękną zasadą cara Piotra I. Zabronił on swoim bojarom czytania przemówień z kartki motywując to tym: "cztob głupost widna była!".



Komuna zawsze antynarodowa
Obchody Święta Niepodległości w dniu 11 listopada 1996 r. stały się dla prezydenta Kwaśniewskiego okazją do wygłoszenia jednego z najjaskrawszych kłamstw politycznych. Wezwał: (...) Ale pamiętajmy także o tych przedstawicielach władzy, ludziach lewicy którzy w różnych okresach starali się Polsce zapewnić jak najwięcej suwerenności w warunkach pojałtańskich (...). Przypomnijmy więc przedstawicieli władzy, ludzi lewicy z dziesięcioleci od 1944 roku. Począwszy od Bieruta, Bermana, Zambrowskiego, Minca, odpowiedzialnych za maksymalną satelizację Polski, uległość wobec tak haniebnych działań sowieckiego okupanta jak aresztowanie 16-tu w Pruszkowie, wywózkę tysięcy AK-owców na Syberię, ograbienie polskich ziem, zwłaszcza tzw. Ziem Odzyskanych na ogromną skalę. Za stosowany przez nich samych okrutny terror wobec najbardziej patriotycznych sił w Polsce, za blokowanie zmian nawet w wiele miesięcy po śmierci Stalina, za brutalne zdławienie powstania robotniczego w Poznaniu. Trudno mówić o staraniach zapewnienia jak największej suwerenności Polsce również ze strony ekipy Gomułki, która szybko zdradziła zaufanie narodu. Ekipy odpowiedzialnej za błyskawiczną likwidację przeważającej części zdobyczy polskiego października, czystkę wśród tych wysokich stopniem oficerów wojska i marynarki wojennej, którzy w październiku 1956 r. wykazali szczególnie patriotyczną postawę. Ekipy, która zablokowała rozliczenie ze stalinistami w Polsce i zablokowała pisanie o zbrodniach stalinizmu w Polsce (w odróżnieniu od Węgier, gdzie pisano o zbrodniach stalinizmu węgierskiego). Ekipy odpowiedzialnej za stworzenie kolejnej "dyktatury ciemniaków", za rosnące represje wobec nonkonformistycznej części środowisk intelektualnych (po liście 34), za zablokowanie reform gospodarczych, za nieprzebierającą w środkach walkę z Kościołem. Za brutalne stłumienie manifestacji studenckich w marcu 1968 r. i za zbrodniczą masakrę robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku. Gomułka występował w obronie polskich interesów narodowych w odniesieniu do Niemiec. Nie umiał zdobyć się jednak na obronę tych interesów (nawet gospodarczych) wobec ZSRR, pomimo że tego oczekiwała od niego ogromna część narodu, która poparła go w 1956 roku. Bał się właśnie tego poparcia, bo wiedział, że przeważająca część Polaków nie chce komunizmu. I nieprzypadkowo właśnie Gomułka był obok Ulbrichta i Breżniewa jednym z najgorętszych rzeczników interwencji w Czechosłowacji. I był współodpowiedzialnym za tę interwencję, za pomoc w obaleniu partyjnych przywódców Praskiej Wiosny, którzy rzeczywiście starali się zapewnić swemu krajowi jak najwięcej suwerenności w warunkach pojałtańskich.

Jak wyglądała zaś troska o polską suwerenność w czasach Gierka najlepiej świadczy przegłosowana w 1976 r. wiernopoddańcza wobec ZSRR poprawka do polskiej konstytucji.

I wreszcie kolejna "suwerenna" ekipa pod kierownictwem gen. W. Jaruzelskiego, która uratowała władców Kremla przed zagrożeniami wynikającymi dla Moskwy z rosnącego usamodzielniania Polski przez "Solidarność". Wprowadzając stan wojenny, znów zaciskający kajdany polskiej zależności. Ekipa, której przywódcy na czele z gen. W. Jaruzelskim i M.F. Rakowskim niejednokrotnie występowali z tekstami szkalującymi naród polski i "Solidarność" poza granicami Polski, z prawdziwymi "donosami na Polskę". Wszyscy oni byli najpierw komunistami, a potem Polakami, nie potrafili ani trochę dorównać tym nielicznym zresztą wpływowym komunistom w paru innych krajach, którzy potrafili w przełomowych chwilach być najpierw Węgrami (I. Nagy, I. Maleter czy I. Pozsgay) czy Słowakami i Czechami (A. Dubcek, Z. Mlynarz, J. Smrkowski), a dopiero potem komunistami. Zachowanie czołowych ludzi władzy komunistycznej w Polsce w powojennych dziesięcioleciach ciągle potwierdzało jeden niepodważalny fakt naszej XX-wiecznej historii, to, że "komuna zawsze była antynarodową". Prezydent Kwaśniewski swym dotychczasowym zachowaniem, swą niechęcią do prawdziwego patriotyzmu i potulnością wobec różnorakich nacisków na Polskę dowiódł, że jest właściwym spadkobiercą tych pojałtańskich antynarodowych ekip komunistycznych. Jako pojętny uczeń Jaruzelskiego i Rakowskiego.



Kwaśniewski jako "Michael Jackson polskiej polityki"
Z różnych wywiadów i artykułów Kwaśniewskiego przebija się uprzedzenie do patriotyzmu. Cóż, czym skorupka za młodu nasiąknie... Wspomniałem już, że Kwaśniewski od wczesnych lat szkolnych z werwą zaprawiał się w internacjonalizmie i peanach na cześć Związku Sowieckiego jako wzoru dla Polski. Cóż więc dziwnego, że "internacjonalistycznie" edukowany na wychwalaniu sowieckiego Wielkiego Brata obecny prezydent RP jakoś nie nie umie i nie lubi powoływać się na jakże odmienne wzorce: patriotyzm, naród, ojczyznę. Za to tym chętniej używa słowa patriotyzm w różnych kontekstach negatywnych. Na przykład Ruchowi dla Rzeczypospolitej zarzucił głoszenie hurrapatriotyzmu, który wydaje nam się bardzo podejrzany
(A. Kwaśniewski w wywiadzie dla Przeglądu Tygodniowego z 28 marca 1993).
W jednym tylko artykule dla Gazety Wyborczej z 1 lipca 1996 r. pt. Strach Czy nadzieja kilkakrotnie mówił o sprawach patriotyzmu i narodu w różnych negatywnych zbitkach. Pisał o pobudzaniu u Polaków skłonności do hurrapatriotycznych emocji, awanturnictwa i frazesów, o patriotycznej ostentacji, o próbach testowania podatności polskiego wyborcy na hasła populistyczne i polonocentryczne. Zapytywał: Czy wyeliminujemy pozostałości narodowego egocentryzmu, zaściankowości, ksenofobii i poczucia dziejowej misji? W Jastrzębiu - jeszcze jako kandydat na prezydenta - W dniu 27 czerwca 1995 określił członków "Solidarności" jako faszystów i antysemitów, wołając: (...) Tak wygląda dziś Solidarność - faszyzm i antysemityzm (...)
(Cyt. za Życiem Warszawy z 13-14 stycznia 1996).
Piotr Bratkowski z Gazety Wyborczej nazwał kiedyś Aleksandra Kwaśniewskiego "Michaelem Jacksonem polskiej polityki". Porównanie uzasadnił wyjątkową zdolnością Kwaśniewskiego do metamorfozy, to, że jest on "człowiekiem wielu twarzy". Co więcej, jego zdolność do metamorfozy sprawia, że żadne oblicze nie jest tym jedynym, prawdziwym. Każdego można się wyprzeć
(por. P. Bratkowski: Rewolucja W Twin Peaks, Gazeta Wyborcza, 6 listopada 1996).
Parokrotnie już łapany na kłamstwach, Aleksander Kwaśniewski publicznie wystąpił z usprawiedliwieniem kłamstwa w polityce, głosząc w wywiadzie dla Rzeczpospolitej z 23-24 listopada 1996: (...) myślę, że różnica między światem polityki a, na przykład, światem nauki polega na tym, że w świecie polityki granica między prawdą i nieprawdą, międsy 100-procentową pewnością a wątpliwościami, jest dużo bardziej zamazana. To naprawdę nie jest matematyka. (...)



Zabiegi o poparcie lobby żydowskiego
Już w 1989 roku Kwaśniewski był wyraźnym ulubieńcem prożydowskiego lobby w OKP na czele z Adamem Michnikiem i był przez nie lansowany jako główny partner przyszłych porozumień z lewicą OKP. Wdzięczny Kwaśniewski deklarował w ramach ankiety, przeprowadzonej wśród polityków, na kogo głosowałby najchętniej poza swoją partią: W pierwszej kolejności głosowałbym na Adama Michnika, ale tylko wówczas, gdyby założył coś własnego (...). To, co Michnik myśli i jak myśli, odpowiada mi najbardziej jako obywatelowi i jako politykowi(...).
(Gazeta Wyborcza z 21 czerwca 1991.)
Wśród poglądów szczególnie bliskich Michnikowi znajdujemy tak mocno akcentowane przez Kwaśniewskiego potępienia pozostałości narodowego egocentryzmu, zaściankowości, ksenofobii i poczucia dziejowej misji, haseł poloncentrycznych i hurrapatriotycznych emocji
(z obszernego dwukolumnowego artykułu A. Kwaśniewskiego na łamach Gazety Wyborczej z 1 lipca 1996).
Jako prezydent RP działa dla przyspieszenia przyjęcia przez Sejm ustawy o zwrocie mienia wyznaniowym gminom żydowskim, co uczyniłoby ze Związku Gmin Żydowskich największego finansistę w Polsce. W lipcu 1996 r. podczas spotkania z przedstawicielami organizacji żydowskich w Nowym Jorku Kwaśniewski przyobiecał szybki zwrot mienia Żydom.

Prożydowska tendencyjność prezydenta Kwaśniewskiego spowodowała ostry protest prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej, Edwarda Moskala, który 10 maja 1996 r. wystosował list do Kwaśniewskiego krytykując to, że: Brak stanowczości w działaniach rządu polskiego, a także ewidentne błędy urzędników państwowych powodują, że Żydzi pozwalają sobie na coraz więcej i coraz więcej uzyskują. Kwaśniewski odrzucił krytyczne uwagi Moskala, popierając żydowskie racje. Między innymi podtrzymał dążenie do jak najszybszego zwrotu mienia dla gmin żydowskich oraz wystąpił w obronie krytykowanych przez prezesa Moskala przeprosin wobec Żydów m.in. za tzw. pogrom kielecki, wystosowanych przez ministra Rosatiego w imieniu narodu polskiego. Sekretarz stanu Marek Siwiec występując na konferencji prasowej w imieniu prezydenta Kwaśniewskiego stwierdził, że: Polska i społeczeństwo polskie powinny przeprosić za to, co było niegodziwe w historii Polaków i Żydów po II wojnie światowej.

Postawę Kwaśniewskiego dobrze ilustrowała jego reakcja na dokonaną przez Izraelczyków masakrę 102 Palestyńczyków w Kanie Galilejskiej. Prezydent RP skomentował barbarzyńską napaść słowami, iż jest to chyba zbyt duży koszt uporządkowania stosunków między dwoma krajami. Tylko tyle. Rzeczywiście - komentarz godny "Europejczyka".

W 1995 roku Kwaśniewski należał do pierwszych polskich polityków, którzy wystąpili z publicznym potępieniem kilku zdań księdza prałata Henryka Jankowskiego, dziś jak wiadomo spreparowanych przez Gazetę Wyborczą. Równocześnie zaś nie zareagował ani słowem na prowokacyjne antypolskie wystąpienie laureata Nagrody Nobla, żydowskiego pisarza Elie Wiesela, wygłoszone 7 lipca br. podczas oficjalnych uroczystości w Kielcach w obecności premiera RP, w tym skrajne uogólnienia "o polskiej nienawiści" (a skrytykował je np. Szymon Wiesenthal oraz przewodniczący Forum Żydowskiego Stanisław Krajewski). Pobyt Kwaśniewskiego w Stanach Zjednoczonych stał się kolejnym potwierdzeniem jego prożydowskiej tendencyjności i konsekwentnych zabiegów o polityczne poparcie międzynarodowego lobby żydowskiego. W tym samym czasie, gdy widać było brak starań o rozmowy z rzeczywiście reprezentatywnymi przedstawicielami Polonii w Stanach Zjednoczonych, prezydent Kwaśniewski poświęcił maksimum uwagi na kolejne spotkania z najbardziej wpływowymi przedstawicielami lobby żydowskiego w USA. Odwiedził m.in. znane z "polakożerstwa" redakcje zdominowanych przez Żydów gazet: New York Timesa i Washington Post, odbył rozmowy z radą Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie i spotkał się z przedstawicielami 56 największych organizacji żydowskich w Stanach Zjednoczonych. Zyskał ich maksymalną aprobatę po dłuższych rozmowach "za zamkniętymi drzwiami".

Jako działacz PZPR i SdRP oraz jako prezydent RP Kwaśniewski ani razu nie przeciwstawił się antypolskiej nagonce ze strony kół żydowskich. Nie przynosi dzisiejszym Polakom chluby to, że najważniejsze stanowisko w państwie polskim piastuje polityk typu Aleksandra Kwaśniewskiego. Polityk niedokształcony, o mało co magister, niejednokrotnie publicznie rozmijający się z prawdą i niemający głębokiego poczucia więzi z najlepszymi tradycjami historii Polski. Działacz, u którego miejsce programu i wielkich idei zastąpił doraźny instrumentalizm i cynicznie stosowana socjotechnika władzy.

Jerzy Robert Nowak

Lech Bajan
Polish w USA od 1987 roku
CEO
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
EMAIL: alex@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com